31.5.13

007.


Dlaczego zgodziłam się wsiąść do auta człowieka, który pobił Nicka? Westchnęłam, kręcąc się w siedzeniu. Skłamałabym mówiąc, że się nie denerwowałam. Jedyne czego chciałam, to dowiedzenie się gdzie jadę. Wpakowałam się w niezłe gówno. Oblizując usta, wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując przestać się denerwować. A jeśli on chce cię zabić? - odezwał się głos w mojej głowie. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę się bała swojej ofiary. Sądziłam, że to niemożliwe, bo w końcu jestem Holly Stones, ta, która niczego się nie boi - tak przynajmniej mi wmawiano. Potrząsając głową, oparłam się o siedzenie. Za oknem pojazdu było ciemno.
- Zabijesz mnie? - przełknęłam głośno ślinę. W myślach się spoliczkowałam, słysząc, jak bardzo głupio to zabrzmiało.
W odpowiedzi usłyszałam jedynie chichot, który sprawił, że skrzywiłam brwi.
- Co to za pytanie? - odwrócił głowę w moją stronę.
- Normalne - wzięłam głęboki wdech. - Po prostu martwię się o to, co możesz ze mną zrobić. Nie uśmiecha mi się dzisiejszego wieczoru zostać martwą. Nie znam cię i nie mam pojęcia kim jesteś - dokończyłam, zakładając kosmyk włosów, który jakimś cudem wydostał się z mojego koka za ucho.
- Nazywam się Justin, mówiłem ci już to - powiedział obojętnie patrząc przed siebie.
- Tyle to wiem - wymamrotałam, odwracając wzrok. W tym momencie wręcz traciłam rozum, chciałam się od tego wszystkiego odciąć.
- Boisz się mnie, wiedziałem - trzymając kierownicę prawą dłonią, drugą włożył do kieszeni skórzanej kurtki, by po chwili wyciągnąć z niej telefon. Sprawdził coś na nim, po czym wrzucił go tam, skąd go wyciągnął.
- Jeślibym się ciebie bała, to zapewne nie odważyłabym się otworzyć buzi, by coś powiedzieć - zaczęłam miętolić skrawek mojej flanelowej koszuli, a moje nerwy zżerały mnie od środka. Jak już mówiłam, boję się go cholernie, ale mu tego za żadne skarby świata nie przyznam. Przestaję się już odzywać.
- Może i dajesz rade coś powiedzieć, ale tylko w niektórych sytuacjach, shawty - spojrzał na drogę.
- Nie nazywaj mnie tak - wypaliłam, wywracając oczami i krzyżując ręce na piersi.
- Co powiedziałaś? - spojrzał na mnie.
- Nieważne - wypuściłam głęboki wdech, ponownie na niego spoglądając.
- Nie, powiedz! - warknął, a jego oczy momentalnie pociemniały. Czując napięcie w samochodzie, zaczęłam nerwowo bawić się palcami.
- Powiedziałam, żebyś mnie tak nie nazywał - wyszeptałam przestraszona. Zerkając na niego, czułam jak mój żołądek wywija fikołki.
- Jak? - przekręcił kierownicą.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego westchnęłam, czekając, aż to wszystko się skończy. Nawet nie próbowałam już otwierać ust, ale wyglądało na to, że Justin chciał, by było inaczej.
- Odpowiesz na moje pytanie? - syknął. Wzięłam szybko oddech, tak jakby zaraz miał zniknąć cały tlen.
- Dobrze wiesz o czym mówię, więc nie zgrywaj idioty - odpyskowałam, sfrustrowana jego zachowaniem.
Gwałtownie zahamował, co sprawiło, że mocno mną szarpnęło. Jego towarzystwo było karą dla mnie od Boga za to, że zabiłam swojego własnego ojca, i za to, że pozbawiłam życia osoby, które zdecydowanie nie zasłużyły na wczesną śmierć. Moja matka też pewnie popełniła samobójstwo przeze mnie. Spłonę w piekle i doskonale o tym wiem. Nie, nie, nie. Przecież to wszystko nie istnieję. Wmawiam jakieś sobie bzdury, które wymyślił człowiek.
Musiałam na chwilę odlecieć, bo nawet nie zauważyłam, że Justin wysiadł z samochodu, dopóki drzwi z mojej strony się otworzyły, a ja prawie z niego wypadłam. Jęknęłam. Zostałam siłą wyciągnięta z czarnego Range Rovera.
- Co do cholery? - wybudzając się, odwróciłam się do niego z szeroko otwartymi oczami. Zimny wiatr otulił moje ciało, na co ja zadrżałam. Było zimno. Rozglądnęłam się dookoła, by móc zobaczyć, gdzie się znajduję. Las. Jestem już martwa. Jest późno w nocy, nikogo nie ma - przynajmniej tak mi się wydaję - w pobliżu, masę dobrych kryjówek na schowanie mojego ciała - idealne warunki do zamordowania mnie. Nie wiem dlaczego, ale czekanie na jego odpowiedź powoli mnie zabijała.
- Jak mnie nazwałaś? - warknął, podchodząc bliżej.
- Słyszałeś - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Odpowiedz! - mocno chwycił mnie za przedramię, przyciskając do drzwi auta. Z moich ust wydobyło się ciche syknięcie. I pomyśleć, że miałam przestać mówić...
- Nazwałam cię idiotą - wymamrotałam nie patrząc na jego twarz.
- Przeproś - złapał mnie za podbródek, tak abym na niego spojrzała. Przygryzłam wargę, zmuszając siebie do nie powiedzenia czegoś, czego bym później żałowała. Potrząsnęłam głową, odwracając wzrok.
- Przeproś! - powtórzył groźniej.
- Nie będę przepraszała za prawdę - głośno wypowiedziałam swoje myśli.
- Jestem idiotą? - lekko przechylił swoją głowę na bok. Był spokojny, to było bardzo dziwne.
- Tak sądzę - mruknęłam. Przeniosłam ciężar ciała na prawe biodro, krzyżując ręce na piersi. I po co ja mówię? Najlepiej byłoby gdybym zamilkła. Ten człowiek jest nieobliczalny i może zrobić mi cokolwiek.
- A ty jesteś małą dziwką, która popełniła ogromny błąd swojego pieprzonego życia, wsiadając do mojego samochodu. To w jaki sposób zachowujesz się, doprowadza mnie do chęci rozwalenia twojej pustej główki. Mógłbym zrobić to nawet teraz. I wiesz co? - podniósł brew, karząc czekać mi na to, co powie dalej - Zrobię to - na jego ustach pojawił się szyderczy uśmiech. Moje nogi zaczęły się trząść, a pachy pocić. Wychodząc z domu, sądziłam, że jeszcze do niego wrócę.

25.5.13

006.


Gwałtownie odwróciłam głowę w prawą stronę, by zobaczyć cyniczny uśmiech na jego twarzy. Trzymał mnie mocno za nadgarstek, który zaczynał boleć od mocnego chwytu. Zaczęłam się szarpać z nadzieją, że wydostanę się z jego rąk. Jednak zamiast się wydostać, on jeszcze bardziej wzmocnił uścisk na mojej ręce. Z moich ust wydobyło się ciche syknięcie. Widocznie sprawianie mi bólu, sprawia mu przyjemność, bo jego kąciki ust wykrzywiły się w uśmiechu. Poczułam, jak moja ręka uwalnia się od mocnego uścisku. Potarłam czerwone miejsce, gdzie mnie trzymał, by złagodzić ból. Przy nim staję się bezbronną myszką. Czuję się tak, jakbym nie miała sił się bronić, ani nic powiedzieć. Strach przejmuje moje ciało, a moja pewność siebie nagle wyparowuje. Mam wrażenie, że stoję przed najniebezpieczniejszą osobą na świecie, która chce mi coś zrobić. Zapominam jednak, że to ja muszę go zabić, a nie na odwrót. Tak naprawdę nie wiem kim jest. Może zajmuje się właśnie tym, co ja i mój gang, może jest dilerem narkotyków, albo... może być kimkolwiek! W klubie pojawiało się coraz więcej osób. Robiło się duszno.
- Chodź ze mną - powiedział głośno przebijając się przez głośną muzykę, tak abym go usłyszała. Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy złapał mnie za przedramię i zaczął iść, ciągnąc mnie za sobą. Muzyka coraz bardziej cichła, a my oddalaliśmy się od miejsca, gdzie tańczyli ludzie. Dlaczego się go słucham? Powinnam się sprzeciwić i nigdzie z nim nie iść, a jest zupełnie inaczej. Holly, pokaż, że się go nie boisz. Postaw się mu. Nie słuchaj tego co mówi - odezwał się głos w mojej głowie. Zatrzymałam się. Odwrócił się na pięcie i spojrzał na mnie. Z jego wyrazu twarzy można było wyczytać, że nie był zadowolony tym, jak się zachowuję. A może jednak powinnam się go słuchać i robić to, co mi każe? NIE! A jeśli wyrządzi mi krzywdę? Nieważne. 
- Nie wydaję mi się, żebym pozwolił ci się zatrzymywać - splunął. Zrobił krok w moim kierunku, na co ja się cofnęłam do tyłu. - Masz robić to, co chcę - syknął zdenerwowany i popchał mnie do przodu, łapiąc za skrawek mojej ciemnej flanelowej koszuli. Co się ze mną dzieje? Muszę ponownie odzyskać to, co przy nim tracę. Mówię o pewności siebie i odwadze. Szłam - a raczej zostałam ciągniętą - co chwilę potykając się o własne nogi. Otworzył duże, metolowe drzwi, które prowadziły na tyły klubu. Zimny podmuch wiatru otulił moją twarz, na co ja zadrżałam. O tej porze na dworze nie było najcieplej.
- Dlaczego tu jesteśmy? - przerwałam ciszę. Byliśmy w miejscu, gdzie nie było nikogo. Do tego jeszcze sami, we dwoje. Mówiąc, że się nie boję, skłamałabym. Tylko Bóg wie co miał na myśli, przyprowadzając mnie tutaj. Jest wiele możliwości. Od kiedy stałam się takim tchórzem? Od wtedy, gdy pojawił się on, Justin BieberPrzyciągnął mnie bliżej siebie i przygwoździł do ściany budynku, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.
- Nie zorientowałaś się jeszcze, skarbie? - poruszył brwiami jednoznacznie. Swoje ręce ułożył po obu stronach mojej głowy. W tym momencie strach sparaliżował moje całe ciało. - Jesteś doświadczona w tych sprawach?
Zaczął składać delikatne pocałunki na mojej szczęce, przemieszczając się w stronę ust. Minęło kilka sekund, zanim mój mózg zaczął działać i zrozumiał, co się dzieje. Nie mogłam się ruszyć, serce zaczęło szybciej bić, a dłonie i nogi trząść. Pochylił się, przyciskając swoje usta do moich, zanim zdążyłam go powstrzymać. Naparł swoim ciałem na mnie, chwytając w dłonie moje biodra i je ściskając. Jego palce wbiły mi się w skórę, gdy lekko przygryzł moją dolną wargę zębami. Zjeżdżając dłońmi po moich plecach,  przesunął je na moje pośladki. Ścisnął je, sprawiając, że gwałtownie złapałam powietrze, co dało mu dostęp do mojej buzi, na który czekał. Wślizgując się do moich ust, zmusił mój język do toczenia walki z jego językiem. Oderwał się tylko na chwilę, by móc złapać oddech i ponownie złączyć nasze usta. Nawet nie zauważyłam, że jego dłonie rozpoczęły wędrówkę do moich spodni, dopóki nie poczułam jego zimnych rąk ściskających moje pośladki. Łapczywie złapałam powietrze, otwierając oczy. Wciąż mnie całując, łobuzersko się uśmiechnął. Odsunął się ode mnie, ciężko oddychając.
- Wiem, że chcesz więcej - trącił nosem moją szyję, po czym zaczął ją ssać. - Ale dam ci to później, jeśli sobie zasłużysz, oczywiście - powiedział pewnie. Czy to się naprawdę wydarzyło? Całowałam się ze swoją ofiarą? To było nawet gorące. Nie wierzę  że to mówię. W sumie to nie wierzę nawet w to, że po raz pierwszy od bardzo dawna zaczęłam się kogoś bać, a tym bardziej, że jest to człowiek, którego muszę zabić. A może on tylko wydaje się być takim strasznym? 
- Nie powtarzaj tego nigdy więcej - mruknęłam cicho. Marszcząc brwi, zerknęłam na łobuzersko uśmiechającego się Justina.
- A co jeśli... - złożył pocałunek na moim obojczyku. - To powtórzę? - zapytał spoglądając na mnie.
- Słuchaj, nie jestem dziewczynką, która ulega na to, co powiesz. Nie lubię, gdy ktoś traktuje mnie, jak jakąś rzecz. Nie należę do ciebie, więc przestań zachowywać się, jakby tak było - syknęłam. Wezbrałam w sobie resztki pewności siebie, by móc odezwać się. Chłopak dziwnie na mnie spojrzał.
- Kot oddał ci język? Jestem pełen podziwu, że zdołałaś coś powiedzieć - zadrwił, śmiejąc się.
- Zamknij się - szepnęłam, przewracając oczami.
- Nie mów tak do mnie - splunął, łapiąc mnie mocno za ramie i odciągając od ściany. Momentalnie przeklęłam się za to, że coś w ogóle powiedziałam.
- Nienawidzę cię, Justin - na jego ustach pojawił się szyderczy uśmiech.
- Pojedziesz gdzieś ze mną- oblizał swoje usta. Nie zmierzam nigdzie z nim jechać. Oplatając rękę na mojej talii, z trudem złapałam oddech, gdy przerzucił mnie sobie przez ramię. To stało się tak szybko, że nie zorientowałam się, co właśnie zrobił, dopóki nie rzucił mnie na przednie siedzenie w czymś, co wyglądało jak jego samochód. Jeśli wtedy się bałam, to teraz byłam zdecydowanie przerażona. Nie wiedząc co robić, siedziałam sztywno na fotelu, czekając, aż będę mogła się stąd wydostać. Drzwi obok się odtworzyły, a do środka wsiadł Justin. Bez słowa odpalił samochód i wyjechał z miejsca parkingowego.
- Powiesz mi łaskawie gdzie jedziemy? - zapytałam zerkając w boczne lusterko.
- Czy to jest ważne? - zmarszczył brwi, podpierając podbródek na dłoni, a następnie opierając łokieć na podłokietniku. Nie, to nie jest ważne, wcale... 
- Boisz się mnie, prawda? - spojrzał na mnie.
- Nie boję się ciebie - skłamałam. Nie mogłam powiedzieć mu, że się go cholernie boję, bo to jeszcze pogorszyłoby moją sytuację.
- Kłamiesz - na sekundę na mnie spojrzał, po czym skierował wzrok na drogę przed sobą. Niezręcznie podrapałam się po szyi.
- Nie kłamię - starałam się, by mój głos zabrzmiał jak najbardziej pewnie.
- Jeślibyś się mnie nie bała, to nie poszłabyś ze mną na tyły klubu, a teraz nie siedziałbyś w moim aucie, jadąc, nie wiedząc nawet dokąd - spojrzał na mnie z pełnym skupieniem. Mój żołądek boleśnie się skręcił.
- To nie świadczy o tym, że się ciebie boję - chrząknęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Świadczy. Gdybyś się nie bała, to byś mnie nie słuchała, skarbie - zerknął na mnie, kręcąc głową.
Po prostu chciałam wrócić do domu. Pokazałam swoją tchórzliwą stronę. Twardzielka wyparowała ze mnie w chwili, w której spotkałam Justina. W szkole wydawał się zwykłym, zadziornym dzieciakiem, a teraz... Zaczynając go śledzić, sądziłam, że nie jest... niebezpieczny? Nie wiem po czym stwierdzam, iż taki jest, ale po prostu... Nie umiem tego wytłumaczyć. 
- Dobrze całujesz - łobuzersko się uśmiechnął, kiwając na mnie głową. Poczułam jak moje policzki robią się czerwone. Ty też jesteś w tym naprawdę dobry. - Musimy to kiedyś powtórzyć - wymamrotał, otwierając okno. Do auta wtargnęło zimne powietrze, a jako, iż byłam tylko w koszuli z rękawami do łokcia, było mi nie za ciepło. Palce ciasno trzymał na kierownicy. Jechaliśmy mało ruchliwą drogą, a wokół drogi było mnóstwo drzew. W samochodzie panowała cisza.
- Jak tam z Nickiem? Gdy wczoraj go zostawiłem, był w nie najlepszym stanie - zastygłam w bezruchu, uświadamiając sobie co powiedział. Odwróciłam się w jego kierunku z szeroko otwartymi oczami.  Gwałtownie wzięłam oddech. 
Skąd on zna Nicka? Kurwa, kim on do cholery jest?! 

19.5.13

005.



Przemierzałam swoim autem bogate dzielnice, by dotrzeć do tej właściwej. Słońce już dawno zaszło, a księżyc zastępował jego miejsce. Wysokie drzewa kołysały się w rytmie wiatru, a on sam, wydawał różne dźwięki. Zatrzymałam swój samochód przy dużym, brązowym budynku. Wkoło był niewielki ogródek. Na drzwiach był taki sam adres, który widniał na ekranie mojego telefonu. Czekałam, aż drzwi otworzą się, a w nich stanie moja ofiara. W oczekiwaniu, przypomniała mi się wczorajsza rozmowa.

- Justin Bieber - wychrypiał. Więc będziemy rozmawiać o Justinie Bieberze? Może przynajmniej dowiem się czegoś więcej. Odłożył trzymaną szklankę i usiadł na fotelu, który znajdował się naprzeciwko mnie.
- Więc?   
- Najpierw powiedz jak tam u ciebie - przełknął, opierając się o fotel.
- Nie widziałam go dzisiaj. Szczerzę? Wątpię, żeby był pilnym uczniem i pojawiał się codziennie w szkole - mruknęłam, poprawiając się na siedzeniu. Kusiło mnie, żeby spytać Nicka o jego rany na rękach. Jestem ciekawa co mu się stało, ale nie chcę by się teraz wściekał. Ten mężczyzna jest najbardziej nerwowym człowiekiem na świecie jakiego znam. Nie chcielibyście go widzieć, gdy jest zdenerwowany.
- Dowiedziałem się, że jutro wieczorem wychodzi do klubu. Pośledzisz go trochę, ale staraj się, żeby cię nie zauważył. Zobaczysz z kim się spotyka, a może nawet uda ci się coś podsłuchać. To nie jest coś, czego nigdy wcześniej nie robiłaś - westchnął, przecierając swoje ręce i krzywiąc się z bólu. 
- Kto ci to zrobił? - spojrzałem na jego pokrwawione nadgarstki, a potem na niego. 
- Holly uważaj na siebie - powiedział, ignorując moje pytanie. Oh, no tak. Nie jest zbyt wylewny. Pokiwałam głową i wstałam z miejsca.

Drzwi gwałtownie się otworzyły, a w nich stanął wysoki chłopak. Zbiegł po kilku schodkach i skierował się w stronę pomieszczenia, gdzie był zaparkowany czarny Range Rover. Ostrożnie nim wyjechał, po czym wysiadł z auta, by móc zamknąć drzwi od garażu i wrócić z powrotem do samochodu. Odpaliłam silnik swojego pojazdu i zaczęłam wolno jechać za Bieberem, tak aby mnie nie zauważył.


Droga była prosta, prowadząca przez zakorkowane ulice Nowego Jorku. Zaparkowałam swoją brykę na parkingu przed klubem. Wokół było masę ludzi. Na budynku widniał duży, oświetlony kolorowymi światłami napis "HEAVEN". Ochroniarze przepuszczali ludzi, a oni bez przepychania się wchodzili do budowli. Odwróciłam głowę w bok, by zobaczyć wysiadającego ze swojego wozu Justina. Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie czarne, wiszące w kroku spodnie, jaskrawą koszulkę i  ramoneskę. Wyglądał dobrze. Wolnym krokiem udał się w stronę wejścia, a ja za nim. Bez problemu wpuścili mnie do środka. W środku było bardzo głośno, takie coś niezalecane dla osób o wrażliwym słuchu. Tańczące pary, ocierały się o siebie, jak w jakimś zoo. Zaczęłam iść za chłopakiem. Prawie każdy witał się z nim, więc musiał bywać tu dosyć często. Usiadł przy barze, gdzie obsługiwał młody barman i zamówił drinka. Wstał ze swojego miejsca, by przywitać się z jakąś blondynką i ruszył z nią na parkiet.

 Siedziałam przy barze sącząc swojego drinka.
W mojej kieszeni rozbrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyciągnęłam telefon, przejechał palcem po ekranie, aby odblokować blokadę i zobaczyć kto do mnie napisał.
Od: Nick
Jak Ci idzie? 
Miałam już zamiar mu odpisać, że idzie mi nawet dobrze, ale właśnie w tym momencie zostałam przygwożdżona do ściany. Silne ramiona nie pozwalały mi wydostać się. Nie mogłam zobaczyć kim jest osoba, która pozbawiła mnie jakiekolwiek ruchu, bo było zbyt ciemno. Poczułam oddech na swojej szyi, a po chwili jak ktoś delikatnie muska moją skórę. Próbowałam odepchnąć tego, kto to robił.
- Zgubiłaś się, shawty? Mam pomóc odnaleźć ci drogę do domu? - wyszeptał mi do ucha, po czym przygryzł jego płatek. Poczułam strach. Może to dziwne, ale tak było. Nie myślicie sobie, że ja, Holly Stones, niczego się nie boję. Skąd mam wiedzieć co ten koleś mógłby mi zrobić? Chciałabym jeszcze trochę pożyć i nie zostać zgwałcona. - Chyba, że wolisz pójść ze mną. Co ty na to? - przybliżył się bliżej mnie i położył swoje dłonie na mojej talii. Moje serce zaczęło szybciej bić, a żołądek zaczął boleć. Nie mogłam nic powiedzieć. - Twoje milczenie uznaję za zgodę. Holly jesteś silna, Holly jesteś silna, Holly jesteś silna - powtarzałam w głowie. 
- Zostaw mnie! Kim ty w ogóle jesteś?! - krzyknęłam i odepchnęłam go od siebie. Moja pewność siebie wróciła. Popchnął mnie ponownie na ścianę, a moje plecy zabolały z bólu, gdy gwałtownie o nią uderzyłam. Nasze twarze dzieliły zaledwie kilka centymetrów. 
- Nie znasz mnie kochanie? - zapytał. Pokręciłam głową. - Jestem Jus, Justin... Jak wolisz, skarbie. Wolę jednak, żebyś mówiła do mnie Jus - uśmiechnął się łobuzersko. 
Justin? Justin Bieber? 
- Wolę do ciebie nie mówić - ominęłam go. Nie dane było mi odejść, bo Jus złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do swojego ciała.
- Nigdzie się nie wybierasz... 

14.5.13

004.

Jechałam swoim samochodem przez ulice Nowego Jorku. Był wieczór, więc budynki wraz z lampami oświetlały duże miasto. Wysokie szklane wieżowce odbijały światło. Po chodnikach chodziły ledwo ubrane lalunie, zmierzające do klubów nocnych. Dopiero teraz Nowy Jork budził się do życia. Głośną muzykę było słychać nawet kilkanaście metrów dalej.  To wszystko zachęcało, aby pójść się dobrze zabawić. Ty też poimprezujesz, ale najpierw twoje zadanie - odezwał się mój głos w głowie. Stałam w długim korku i czekałam na to, aż jakieś auto ustąpi mi miejsca. Skoro noce były mniej ruchliwe, to pomyślicie jak ulice wyglądają w dzień. Masę samochodów, rowerzystów, motocyklistów, ludzi, którzy kotłują się by przejść... Jeden wielki chaos. Zamiast sobotni wieczór spędzać jakoś przyjemnie w domu, bądź na jakiejś imprezie, jechałam po naboje do broni. Nie mogłam kupić ich w sklepie z broniami, ponieważ żadne z nas nie miało pozwolenia na trzymanie broni, a jaki normalny człowiek kupuje amunicje do pistoletu, nie mając pistoletu? Broń i naboje do pistoletów bierzemy u dobrze nam znanego faceta, Harry'ego. Dla nas tak jest o wiele łatwiej, bo nie mamy do czynienia z niezaufanymi osobami i nie trzeba mieć na to pozwolenia. Samochody przede mną zaczęły ruszać do przody, a ja za nimi.

            Skręciłam w ciemną uliczkę, gdzie znajdowały się opuszczone fabryki. Wszystko było zniszczone. Można powiedzieć, że już nikt nie pamiętał o tym miejscu. Zapomnieli o nim, na dobre. Moje lampy od samochodu, oświetlały mi przemierzającą drogę. Światło padło na postać stojącą na wprost auta. Była starszą osobą o kręconych włosach. Koszulka idealnie dopasowywała się do jego dobrze zbudowanego ciała. Jako iż miał krótki rękawek, było widać wiele tatuaży o różnych kształtach i wielkościach. Zatrzymałam swój pojazd, ale nie wyłączyłam silnika, tak aby, nie zgasły lampy. Trzasnęłam drzwiami i podeszłam do stojącej osoby.
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedziałam na przywitanie. Harry skinął głową.
- Pewnie chłopcy nareszcie dali ci jakieś sensowne zajęcie, niż odbieranie amunicji - zaśmiał się lekko, poruszając swoją głową, na co jego bujne loki, opadły mu na twarz. Zgarnął je rękę, by móc widzieć.
- Może czas wybrać się do fryzjera - spojrzałam na niego rozbawiona. Harrego znam od dwóch lat, krócej niż chłopaki. Ma około pięćdziesięciu lat, ale nie jestem pewna. 
- Lubię swoje włosy takie jakie są - uśmiechnął się. - Co tym razem, panienko Stones?
- To co zwykle
Odwrócił się na pięcie i skierował w kierunku jednej ze zniszczonych fabryk. Po chwili wyszedł z niej, trzymając w dłoniach pudełko obklejone dookoła czarną taśmą.
Otworzyłam tylne drzwi od bagażnika samochodu, robiąc miejsce. Mężczyzna schylił się, kładąc pudło i otrzepując ręce. Zamknęłam bagażnik.
- Dzięki - skinął głową. Okrążyłam pojazd i otworzyłam drzwi. Wsiadłam do auta i odjechałam.

*

- Szybka jesteś. Sądziłem, że zajmie ci to więcej czasu - powiedział Joe, gdy weszłam do salonu, gdzie on leżał na łóżku i oglądał wiszący na jednej ze ścian telewizor.
- Widzę, że nie doceniasz mnie i moich zdolności do tej roboty - uśmiechnęłam się i usiadłam obok niego. Brunet zmienił pozycję z leżącej na siedzącą, a swoje ręce oparł o kolana.
- To nie ja cię nie doceniam, tylko Nick - zaśmiał się. - Dla mnie jesteś najlepsza
- Nie podlizuj się - zaśmiałam się i rzuciłam go jasno-zieloną poduszką, która znajdowała się w pobliżu mojego zasięgu. W domu było jakoś dziwnie cicho, zawsze jest tu głośno. Ich dom był duży, dwu piętrowy. W każdym pokoju na podłodze była położona jasna wykładzina. Salon był bardzo przestronny. Po środku stał niewielki stół, a wokół niego fotele i kanapa. Kominek ozdobiony ciemnym kamieniem, idealnie komponował się z wystrojem pomieszczenia. Na wprost, znajdowała się kuchnia, obłożona kawowymi kafelkami. Cała trójka mieszkała tu razem odkąd tylko pamiętam. Usłyszałam trzaskające drzwi wejściowe.
- O zobaczcie kto zaszczycił nas swoją obecnością - krzyknął na dzień dobry Nick, na co ja przewrócił teatralnie oczami. Jego klatka piersiowa szybko unosiła się w górę i w dół, tak jakby, dopiero zakończył jakiś pościg. Włosy było rozczochrane, a ciuchy poszarpane i brudne.
- Zrobiłam to, o co mnie prosiłeś, więc przyjechałam tutaj, by wam to przekazać. Naboje zostawiłam w piwnicy, tam gdzie zawsze - oświadczyłam, oblizując swoje suche wargi. Piwnica służyła do przechowywania wszystkich broni i innych różnych potrzebnych nam sprzętów.
- W sumie to nawet dobrze, że jesteś, bo musimy porozmawiać - mruknął. Wygodnie ułożyłam się na sofie, a nogi wyłożyłam na szklany stół. Nick skierował się do kuchni, a po chwili wrócił z szklanką pełną wody, zachłannie ją pijąc. Zauważyłam na jego nadgarstku kilka niewielkich ran, a dłonie i kłykcie były lekko zakrwawione. Czy to oznacza, że właśnie z kimś walczył? - do mojej głowy wparowało pytanie. Zrezygnowałam z wypytania go, o to, co mu się stało i co robił, bo wiedziałam, że zamiast odpowiedzi, uzyskam ochrzan.
- Więc o czym chcesz porozmawiać? - skierowałam na niego swój wzrok. Przełknął głośno silne. Po jego sposobie chodzenia, można było wywnioskować, że jest cały obolały.
- O Bieberze... 

~*~

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Jeśli masz konto na blogspocie, a jesteś w liście informowanych, to ZAOBSERWUJ bloga. Jest was ponad 200, więc ciężko mi tyle osób informować o nowych rozdziałach. 

9.5.13

003.


Siedziałam w ostatniej ławce znudzona tym, co mówił pan Wilson, nauczyciel historii. Wojna secesyjna - myślę, że każdy wie o co chodzi. Jedni słuchali uważnie, drudzy udawali, że słuchają, a pozostali - tak jak ja - siedzieli na swoim miejscu i odliczali minuty do dzwonka. Od pokazywania czegoś na mapie odciągnęło go pukanie do drzwi. Pan Wilson szybkim ruchem odłożył wskaźnik, którym kreślił koła wokół jakiś miejsc na kawałku papieru i skierował się w stronę, skąd wydobywał się dźwięk coraz głośniejszego stukania. Złapał za klamkę i pociągnął w swoją stronę. Ukazała się przed nim starsza kobieta, trzymająca w ręku przepełniony różnymi kartkami segregator. Rozkazała mu, by na chwilkę wyszedł na korytarz. Poprosił wszystkich uczniów o ciszę. Gdy zamknęły się drzwi, to automatycznie w klasie zrobiło się głośno. Niektórzy zaczęli podchodzić do swoich kolegów z ławek, inni rozmawiać lub głośno krzyczeć.  W moich uszach rozbrzmiał ciężki dźwięk dzwonka, który informował nas o przerwie. Zabrałam swoje rzeczy i wyszłam z klasy.

*

Stałam przy swoim samochodzie i próbowałam znaleźć kluczyki w tylnej kieszeni moich jeansów. Na parkingu znajdowało się coraz więcej ludzi. Niektórzy wsiadali do swoich aut, a inni prowadzili rozmowę z przyjaciółmi. Wielkie ruchome drzwi stale się otwierały i zamykały, ukazując osoby wychodzące ze szkoły. Był piątek, więc wszyscy się cieszyli z tego powodu. Zaczynał się weekend, także musiałam załatwić kilka spraw, związanych z moją robotą. Chłopaki kazali mi pojechać po naboje do broni, i znając życie wymyślą coś jeszcze, by zająć mi cały weekend. Wydaję mi się, że chłopcy nie mówią mi za wiele, tylko tyle ile muszą. Z jednej strony cieszę się, że mam jakieś zajęcie i moje życie nie jest nudne, tak jak innych uczniów. A z drugiej strony to wszystko jest męczące, no bo w końcu zamiast jak inni pójść na imprezę czy szaleć z przyjaciółmi, to spędzam czas na śledzeniu kogoś lub robieniu innych rzeczy. Myślę, że moi rodzice nie byliby zadowoleni gdyby się dowiedzieli czym zajmują się ich dzieci. Mówiąc "dzieci" mam na myśli mojego brata i mnie. Tak naprawdę to dzięki niemu znalazłam się w gangu razem z Nickiem, Tommy'm i Joe. Wyjechał z miasta kilka lat temu, gdy był już pełnoletni. Ani ja ani moi rodzice nie utrzymujemy z nim kontaktu. Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła, szukając wzrokiem Justina. Cholera. To jest trudniejsze niż sądziłam. Myślałam, że przyjdzie do szkoły. Zastanawiam się czy może Nick uzyskał dobre informacje na temat Biebera. Może on wcale nie chodzi do tej szkoły albo już dawno go stąd wyrzucili? Chodzę już dwa lata do tej placówki i ani razu go nie widziałam. Powinnam zapytać kogoś o niego. Może czegoś się dowiem. Nie, to zły pomysł. Nie mogę się ujawniać. Muszę udawać, że go nie znam. Tak, to jest to.
Wygodnie usadowiłam się w fotelu, odpaliłam samochód i odjechałam.

~*~

CZYTASZ = KOMENTUJESZ